7.30 budzik dzwoni nieubłaganie. Jak co dzień. Czas wstawać. O, nie, jeszcze chwilę. Jedna noga z łóżka, potem druga...i chwiejnym krokiem zmierzam do kuchni, żeby włączyć express do kawy ( wszystko naszykowane z wieczora, kawa nasypana, woda też wlana, no taki po prostu mam zwyczaj ) i myk, z powrotem do wyra, żeby chociaż te 10 minut jeszcze poleżeć. Ach, jak dobrze. Niestety ten stan rzeczy nie może trwać dłużej. Pora wreszcie łaskawie ruszyć ten swój leniwy tyłek i rozpocząć nowy dzień. Znowu to samo. Aby do niedzieli. Tak wyglądają wszystkie moje poranki, jak zresztą każdego, kto zalicza się do grona ludzi pracujących w tym kraju. Jednakże listopadowa aura za oknem bynajmniej nie ułatwia porannego wstawania. Nigdy nie należałem do osób mających wielkie problemy ze wstawaniem, ale poranki, gdy budzę się rześki i pełny energii nie należą do częstych. Dzisiejszy poranek, był nawet bardziej niż przytłaczający. Cholera, dlaczego jest tak ciemno? - pomyślałem. Po odsłonięciu r...