Przejdź do głównej zawartości

Lalki mojego życia


 Jak już wcześniej pisałem w moim życiu było tych lalek kilka. Ciężko jest mi policzyć dokładnie ile tak naprawdę, ale jakby tak je wszystkie zliczyć "zusammen do kupy" to troszkę by ich się nazbierało. Gdzieś w odmętach mojej pamięci mgliście majaczą mi rozmaite lale, oczywiście nie oryginalne z Mattela, one były później. Pierwszą lalkę w stylu Barbie dostałem od koleżanki, do której kiedyś należała. Totalny plastik, nie zginające się nogi, ogólnie koszmar. Ale wtedy mi się podobała i do głowy mi nie przychodziło coś lepszego.Moja matka uszyła dla niej super sukienkę z jakiejś srebrnej tkaniny i wyglądała już lepiej. A że moja mama jest osobą pomysłową, która doskonale wie co w modzie piszczy bez trudu zrobiła z mojej lalki Kopciucha gwiazdę jak milion dolarów. Potem jednak lalce pękła noga na spawie…ileż było łez i płaczu. Nie dało się jej uratować i lalka poszła do śmietnika. No, cóż. Nic nie trwa wiecznie. Potem ktoś mi kupił kolejnego paszczura. To była najbrzydsza lalka jaką pamiętam. Rude kłaki przypominające kołtun, a do tego miała dziwny kolor skóry, jakiś taki brunatno szary, no koszmar. Ryczałem jak ją zobaczyłem i w ogóle nie dotykałem. Jakaś masakra. Była też szmacianka o twarzy z plastiku, wypchana jakimiś trocinami. Miała dwa czarne warkocze i kieckę w kwiatki. Często pojawiała się u mnie w domu, ponieważ ją sobie wypożyczałem. Moja mama pracowała jako pielęgniarka w żłobku, były tam dwie bawialnie i mnóstwo zabawek, więc mogłem sobie brać je do domu. Później w wieku lat 7 miałem podróbkę Kena, nazywał się Kamil. Identycznego miała moja koleżanka z klasy i ja też chciałem go mieć. Pamiętam, że nogi mu się zginały w kolanach, ale nie były one wykonane z winylu. Były przepołowione w stawach jak u dzisiejszych lalek. Pamiętam, że moja mama śmiała się do rozpuku, że Kamil ma nogi jak protezy. Ale co tam, ja go lubiłem. W międzyczasie miałem też inną lalkę. Dużą rosyjską lalę, której zamykały się oczy. Wzrostem była prawie równa ze mną. Tę lalkę dostałem od sąsiadki mego wuja - pani Haliny. W jej domu siedziały takie 4 lale. Wszystkie ubrane w różowe sukienki w motylki. Zawsze kiedy przychodziłem do pani Haliny musiałem się nimi bawić. Moją ulubienicą była ta jedna, która miała najdłuższe włosy. I tak kiedyś pani Halina podarowała mi tę lalę do domu, nie pamiętam co było z nią później, ale chyba po jakimś czasie ją oddałem gdy mi się znudziła. Kolejną moją lalką była koszmarna absolutnie Liza ( czy ktoś ją pamięta jeszcze? ), którą pożyczyła mi kuzynka na jakiś czas. Łeb jak sagan, mongoloidalne rysy twarzy i kołtun udający włosy, w dodatku też wykonana z plastiku…i gdzież tu ta Mattelowska precyzja? Gdzie ta piękna buzia o niebieskich oczętach i słodkim uśmiechu? Gdzie lśniące, miękkie niczym jedwab blond pukle? Nie mówiąc już o idealnym ciele i pięknej garderobie. Liza jednak wróciła z powrotem do mojej kuzynki. Potem była wyproszona Steffi Love, niemiecka konkurentka Barbie, która niestety niestety również nie mogła się równać z oryginałem Mattela. Steffi miała żółty golfik w kolorowe paski i zabójczo zielone legginsy. Już troszkę przypominała ideał wymarzonej lalki. Jednak długo nie pożyła. Moja mamuśka w przypływie furii chwyciła za lalkę i grzmotnęła nią o ścianę ( musiałem ją czymś ostro wkurzyć ). W wyniku tego noga Steffi odpadła i nie dało się nic zrobić. Na próżno moja mama się starała naprawić lalkę i przykleić nogę. Kaplica. Łzom i rozpaczy nie było końca. Potem była kuzynka Steffi Pamela Love ale i ona także szybko zakończyła kadencję. Rok później jednak otrzymałem dar od losu w postaci prawdziwej lalki od Mattela. Była to Azjatka o kruczoczarnych włosach z kolekcji Western Fun ( znana jest jako Kira, ale występowała też pod innymi imionami, tutaj jako Nia ). Identyczną miała ta sama koleżanka z klasy od Kamila. Ja i Monia trzymaliśmy się długo, nawet do dziś nasza znajomość się utrzymuje. A kiedy byliśmy dzieciakami to zawsze tak było, że co miała Monia musiałem mieć i ja. I odwrotnie. Także lalkę wybłagałem i mama mi ją kupiła. W Pewexie! Musiała nie być horrendalnie droga skoro ją dostałem. Była cudowna. Tutaj już było wszystko, od pięknej buzi, szykownym stroju na miękkich lśniących włosach skończywszy. No, miodek. Niemniej jednak marzyłem o Barbie blondynce. Po prostu chciałem taką mieć. Moja kuzynka Marta ( ta od Lizy ) była szczęściarą. Posiadała już oryginalną Barbie od Mattela blondynkę. Kupił ją jej mój ukochany wujek, który przebywał w Chicago przez jakiś czas. Pewnego razu zapytał mnie przez telefon co mi ma przywieźć. Powiedziałem, że klocki Lego, bo wówczas o nich również marzyłem. Na końcu języka miałem jednak wyraz Barbie. Wstydziłem się jednak to powiedzieć, bo w końcu chłopcy bawiący się lalkami…no czy widział ktoś coś podobnego?! Tak więc otrzymałem wypasione pudło Lego a moje kuzynki Marta i Magda po lalce Barbie i Skipper. Marta wybrała Barbie Garden Party. Z szykownie ułożoną fryzurą z blond loków. Ubrana w zapierającą dech w piersiach kreację z lawendowego tiulu i gorsetu, który się mienił pod światło barwami tęczy. Była bajeczna i zjawiskowa, wyglądała jak milion dolarów. Zapragnąłem taką mieć. I wtedy poczułem smutek i zazdrość. Byłem zły, że jednak nie powiedziałem wujkowi naprawdę czego chcę. Klocki Lego też były wspaniałe, ale Barbie to była Barbie no i już. Mama po latach mi opowiadała, że była akcja z tą lalką. Ponoć wujek chciał mi ją kupić i oboje z mamą biegali po Pewexie na Okęciu, szukając dla mnie Barbie. Okazało się, że były o wiele za drogie a i wybór był bardzo kiepski. Jak to rzekła moja mama „były brzydkie i nie takie jakie chciałeś”. Tak więc pozostałem ze swoimi marzeniami. Po lalce Azjatce, która mi się znudziła i zakończyła żywot na wakacjach u ciotki znów nie miałem lalki. No i cóż było robić. Jednakże moje marzenie wkrótce się spełniło. Cierpliwość jednak wynagradza. Nastąpiło to rok później, w okolicach Sylwestra. Przyjechała do nas na święta przyjaciółka mej mamy ze Śląska zwaną przeze mnie ciocią Gienią. Kontakt z Gienią mieliśmy stały i dobry kiedy mieszkaliśmy na Śląsku, potem jednak wyprowadziliśmy się. Po latach Gienia przyjechała do nas. Pod choinkę dostałem elektryczną kolejkę, jedno z moich dziecięcych marzeń. Niestety kolejka nie była taka jaką sobie wymarzyłem do końca i w dodatku była felerna. Ciągle się psuła, gdyż zasilacz nie łączył. Wtedy to wreszcie przestałem wierzyć w św. Mikołaja. Po świętach pojechaliśmy do domu do Lidzbarka. Pewnego wieczoru oglądaliśmy „Przeminęło z wiatrem”. A ja siedziałem pod choinką i znów napadły mnie tęsknoty za Barbie. Marzyłem o prawdziwej Barbie blondynie. Takiej wypasionej, eleganckiej.  Gienia wówczas spojrzała na moje maślane oczy  i chyba wyczuła o co chodzi. Nazajutrz kiedy moja mama była w pracy Gienia kazała mi się ubrać i pójść z nią do miasta. Powiedziała „kupię ci Barbie”. Nie mogłem w to uwierzyć, że tak po prostu pójdziemy i kupimy tę lalkę. Jednak to się stało. Poprowadziłem Gienię do Pewex drżąc z podekscytowania. Cały czas nie mogłem w to uwierzyć. To było jak sen. Jednocześnie wyobrażałem sobie jaka to będzie Barbie. I w tym momencie ciocia powiedziała mi, że mam wybrać tę która mi się podoba najbardziej. Wypatrzyłem ją od razu i bez trudu. Była tam. Stała. I zdecydowanie wyróżniała się na tle innych lalek barwnym, fantazyjnym ubiorem. Zresztą wybór był marny, stały zaledwie może 3 pudełka. Wskazałem palcem i powiedziałem „ o ta”. Była to Barbie z United Colours of Benetton. Na tamte czasy modna i kultowa lalka. Stała obok Hawajskiej Barbie. Oczywiście w sklepie trzeba było bujać panią sprzedawczynię, że to prezent dla siostrzyczki. Ech, wtedy były takie czasy, iż chłopiec posiadający lalkę był dziwny. Więc, żeby uniknąć zbędnych komentarzy trzeba było robić takie dziwne akcje. Kiedy lalkę kupiliśmy nie mogłem opanować radości i ekscytacji. Serce waliło mi jak młot, uszy były czerwone a na mojej gębie banan od ucha do ucha. Barbie ubrana od stóp do głów w ciuszki znanego domu mody United Colours of Benetton…czy może być coś lepszego? Na dodatek nie była typową Barbie w różowych ciuszkach, a jej odzienie było wprost genialne. Każdy detal lalki mnie zachwycał. Pamiętam te absolutnie niebieskie oczęta i krwistoczerwone usta. Wspaniały strój, składający się z czerwonej zamszowej kurteczki, takiej mini spódniczki, kwiecistych legginsów, oraz żółtego golfu tuniki. Dodajmy do tego fantastyczny niebieskie kolczyki i bujną czuprynę pokarbowanych blond włosów…ach! Nareszcie poczułem, że nie jestem gorszy od mojej kuzynki Marty. Teraz moja lalka jest dużo ładniejsza niż jej. Moja Barbie była ze mną długo, bo aż dobre 4 lata. Potem jednak znudziła mi się i poszła w zapomnienie. Jej dalsze losy już opisywałem. Fakt, faktem była to moja ostatnia lalka Barbie. Dziś wspominam ją z wielkim sentymentem. Może kiedyś uda mi się ją zakupić. Parę lat później znów zacząłem marzyć o Barbie. Ale moja mama tymczasem była nieugięta. Uznała, że jestem już za duży i kategorycznie odmówiła spełnienia mej prośby. Nie pomogły prośby, błagania, łzy, ani nawet złość czy obrażanie się. Po jakimś czasie jednak przyznałem jej rację. Zdecydowanie za stary już byłem na lalki. I dałem sobie spokój.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mroczna strona Barbie.

Dzisiejszy post będzie nie lalkowy, lecz o Barbie jak najbardziej. Jak wiemy Barbie to lalka, która miała mnóstwo wcieleń. Przez lata wykonywała różne zawody. Była lekarką, weterynarzem, opiekunką dzieci, tancerką, baletnicą, gwiazdą filmową, gwiazdą pop, paleontologiem, reżyserką filmową, modelką, ba nawet astronautką, marynarzem, pilotem, stewardessą...aż dziw, że twórcy Mattela nie wpadli na kontrowersyjny pomysł by uczynić z Barbie prostytutkę czy gwiazdę porno ( choć podejrzewam, takie lalki istnieją aczkolwiek jako rarytas dla kolekcjonerów ). A co by było gdyby Barbie została...seryjnym mordercą? Na ten kontrowersyjny temat wpadła fotografka Mariel Clayton, która zmajstrowała odważną sesję zdjęciową, na której Barbie prezentuje inną stronę niż tą którą znamy. A jej efekty? Oto część zdjęć, które znalazłem w sieci. Przyznajcie - jest ostro jak cholera. Trzeba przyznać, nieźle to sobie pani Clayton wymyśliła.

Odbiło mi...

Czas pędzi jak oszalały, a ja dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że minęła rocznica mego bloga! Imprezy z tego tytułu nie było. Ale, muszę się pochwalić, że moja kolekcja ostatnio się rozrosła, o kolejne dwie zdobycze. Pewnego dnia po prostu mi odbiło i zamówiłem sobie 2 lalki. Potem, kiedy euforia minęła siedziałem i prawie waliłem łbem w blat biurka. Przypomniało mi się pewne powiedzenie - "głupich pieniądze się nie trzymają". Ale jak hobby to hobby, trzeba je kontynuować, bo skoro powiedziało się "a", to trzeba powiedzieć "b". I tak dalej aż do "z". Rok temu nie przypuszczałem, że wpadnę w to całe lalkowanie. Wkręciło mi się. Połknąłem bakcyla. A wystarczyło kupić tylko jedną lalkę. Czy żałuję? Otóż nie! Moje nowe hobby daje mi tyle radości i szczęścia, że wcale nie mam zamiaru z tego rezygnować. Aczkolwiek zaczynam odczuwać, że moja pasja nieco robi się  kłopotliwa. Z racji tego, że dysponuję bardzo małym, ciasnym mieszkankiem (24,5 metra ...

Przedświątecznie...

Ho, ho, ho...Merry Christmas! Święta jak co roku, a okres adwentu to dla wielu z nas radosna, pełna napięcia chwila oczekiwania. Jednak z roku na rok zauważam, iż ten przedświąteczny szał już tak nie cieszy. Może to kwestia wieku, bo za dzieciaka inaczej się na to patrzyło. Od końca listopada jesteśmy nieustannie bombardowani reklamami w telewizji i w radiu. Kup tablet na gwiazdkę, smartfon czy inne wypasione mega urządzenie, bez którego nowoczesny świat obyć się nie może. Weź kredyt, zapożycz się po uszy, bo oczywiście święta muszą być na wypasie. A jakże. Mega wkurwiające są, za przeproszeniem te wszystkie kolorowe, bajeczne reklamy, pokazujące strojne choinki i tych szczerzących kretyńsko ząbki ( niczym Barbie ) pięknych ludzi w kolorowych sweterkach, udających jacy to są szczęśliwi, bo święta, bo prezenty i takie tam. Rzygać się chce za przeproszeniem, bo to jest tak sztuczne i nienaturalne, że  aż mdli. Dziś niestety święta są skomercjonalizowane, liczą się światełka, preze...