Przejdź do głównej zawartości

Ostatnio przeczytałem...

Miesiąc sierpień, proszę Państwa, a dzisiejszy post dla odmiany nie będzie o lalkach. Ostatecznie ten blog ma też być o tym co mi w duszy gra, więc nie zamierzam ograniczać się tylko do pisania o lalkach. Dziś będzie o książkach.
Każdy z nas ma swojego ulubionego autora, czy autorkę, po którego/której książki sięga chętnie. W okresie nastolatka zaczytywałem się książkami Małgorzaty Musierowicz. Autorka zasłynęła kultową serią powieści młodzieżowych zwanych "Jeżycjadą". Seria ta jest kontynuowana do dziś. Nazwa wywodzi się od poznańskiej dzielnicy Jeżyce, gdzie rozgrywa się akcja. Każdy kto kiedyś sięgnął po te książki doskonale pamięta rodzinę Borejków, Anielę Kłamczuchę, czy zakompleksioną Cesię Żak. W "Jeżycjadzie" kryła się magia. Specyficzna atmosfera i klimat tych książek. Ciepło, ironiczny humor, pani Musierowicz pisała naprawdę lekko i z wdziękiem. Można się było pośmiać, czasem wzruszyć czy zamyślić nad życiem. Seria jednak z czasem zaczęła tracić fason. Zawiedziony 14 tomem "Jeżycjady" ( jeszcze w klasie maturalnej kupiłem to dziełko by zniesmaczony po przebrnięciu do połowy odłożyć ją na półkę ) na długo dałem sobie spokój. Przez lata jednak ciekawość nie dawała mi spokoju. Toteż zakupiłem kolejne 5 tomów i pochłonąłem je jak wygłodniały zwierz. Uczucia były mieszane. Jedne książki były lepsze, inne słabsze. Jednak dwa ostatnie tomy zdecydowanie najgorsze.
Mimo to, gdy ukazała się już 20 część sagi "Wnuczka do orzechów" zakupiłem ją sobie w formie prezentu gwiazdkowego. Nie sięgałem jednak po nią, o nie. Leżała jakiś czas i czekała. Wreszcie pełen obaw, pewnego leniwego popołudnia świątecznego, rozpocząłem lekturę. Cóż, mogę powiedzieć? Ano, że szału nie ma i dupy nie urywa. Szczerze mówiąc nic szczególnego. Spodziewałem się nowych wątków, rozwoju historii, a tu za przeproszeniem lipa. Pani Musierowicz podąża zdecydowanie w dziwnym kierunku. To już nie są książki dla młodzieży. Raczej sentymentalne czytadła dla gospodyń domowych w przedziale wiekowym 30-60 lat i z pewnością tylko dla zajadłych zwolenniczek serii. Te z kolei piszą jaka to "Wnuczka" jest wspaniała i ach och i ech.  Ja uważam, że pani Musierowicz straciła formę jakieś kilkanaście tomów i teraz pisze za przeproszeniem "na odpierdol". Gdzie ten dawny humor? Gdzie ta atmosfera? Gdzie urok i swoboda? Dziś autorka pisze językiem stylizowanym na poezję, rozwklekłe zdania ciągną się jak glut z nosa i człowiek po prostu zaczyna się gubić. Szczerze, już po pierwszych stronach książki, w których autorka zaserwowała mi rozwlekłe iście mickiewiczowskie opisy przyrody, miałem ochotę rzygnąć ( i nie była to wina świątecznego obżarstwa ) i rzucić książką o ścianę. Ale, że mam ukryte masochistyczne skłonności ( ooo tak, bij, mnie, bij mnie ;) ) czytałem dalej, co chwila robiąc sobie przerwę. Najgorsze jest to, że powieści autorki zmieniły się w moralitety, uczące ludzi jak żyć. Z poprzednich tomów dowiedziałem się, że ten kto posiada telewizor w domu jest głupi, że ten kto nie zachwyca się poezją jest ubogi intelektualnie, że frytki i chipsy są niezdrowe ( a pieprzyć to, grunt że smakują! ), a wałkowanie niektórych nagromadzonych w poprzednich tomach wątków staje się męczące. Ileż do cholery jasnej można czytać o odwiecznej rywalizacji dwóch kuzynów Ignacego Grzegorza i Józinka...o pardon Józka? Natomiast rodzina Borejków...cóż z dawnej sympatycznej, skromnej, inteligenckiej rodziny wszyscy przemienili się w kwaczące i paplające papierowe postaci, które wpajają na siłę czytelnikowi swoje idee. Papierowi bohaterowie to jest główny zarzut stawiany autorce. Co mnie autentycznie wkurzyło we "Wnuczce do orzechów" to zarazem gloryfikacja wsi i nieustanne zachwyty nad przyrodą ( czytając o przezroczystej kopule nieba przykrywającą bujną roślinność lasów miałem ochotę sięgnąć po grzebień i dać sobie nim po przegubie ), a z drugiej wyśmiewanie wsi, ukazując chamstwo, prymitywizm i chytrość mieszkańców. Istna szydera na ludzi ze wsi, bo z drugiej strony piękno przyrody a z drugiej śmierdząca, bezzębna staruszka, która na pytanie o drogę, wyciąga palec i odpowiada "A ło!". Co jeszcze mnie dobiło w tej książce to kompletny brak realizmu i jakichkolwiek odniesień do współczesności. Niby rok 2013 a czas zatrzymał się chyba w latach 70-tych. Nie wiem skąd upodobanie autorki do tych anachronizmów, ale czy wyobrażacie sobie 17-letnią nastolatkę, która biega tylko w jednej sukience i w  drewniakach, bo z sandałków wyrosła? Dodajmy do tego, że mieszka w domku na wsi z dwoma babciami, jeździ bryczką zaprzężoną w konia, zajmuje się gospodarką, zaś jedyny kontakt z matką, która pracuje za granicą ma za pośrednictwem e-maili? Skoro Dorotka ( bo tak się nazywa bohaterka ) posiada komputer ( stary i rozklekotany, bo autorka najwidoczniej kocha wszystko co stare i rozklekotane ) i internet, to Facebook, Skype czy GG to chyba w dzisiejszych czasach norma. Tam można nagadać się i napisać do woli ( moja matka również pracuje za granicą, nie widzimy się miesiącami jednak kontakt mamy stały, dzwonimy do siebie codziennie, często i po 2 razy ). Tutaj nic więcej poza e-mailami. Tytułowa bohaterka to sprytna wiejska dziewoja, taka co jest i do tańca i do różańca, niemniej jednak okazuje się jedynie tłem i nawet autorka nie rozwija jej osobowości. Jak zwykle pojawiają się tu Borejkowie na czele ze sfrustrowaną i niezadowoloną z życia Idą. Fabuła w książce w zasadzie żadna, nic wielkiego się nie dzieje. A szkoda wielka. Natomiast wątki bohaterów są zdecydowanie szyte grubymi nićmi. Czy wyobrażacie sobie 50-letnią lekarkę, która obraża się na męża bo ten bierze zastępstwo i nie jedzie z nią na wakacje? Co więcej robi mężowi awanturę, a na jego uwagę odnośnie jej klimakterium, dostaje szału i bez słowa wyjeżdża z domu by móc w lesie wybiegać swoją złość. Oczywiście fatalnym zbiegiem okoliczności doznaje wypadku, skręca nogę w kostce i traci przytomność, gdzie leży w leśnej głuszy, aż zostaje uratowana przez obcą dziewczynę ( w osobie Dorotki oczywiście ). Dorotka ma ambicje zostania lekarzem, toteż postanawia udzielić pomocy poszkodowanej. Wpada na diabelski pomysł - aby poszkodowana odzyskała przytomność, Dorotka postanawia jej wlać do gardła alkohol, bo wierzy w to, że ta zacznie się krztusić i odzyska przytomność. Czy tego uczą na kursach udzielania pierwszej pomocy? Otóż nie! I w tym momencie mówimy tu o przyszłej lekarce i do cholery jasnej dziewoja powinna doskonale zdawać sobie z tego sprawę, że o mały włos nie wyprawiła Idy na tamten świat. Poszkodowana mogłaby się nie ocknąć, a przecież nieprzytomnym nie wlewa się do gardła czegokolwiek! Pani Musierowicz, czy pani coś brała? Jeśli tak, niech bierze pani pół dawki! Kolejnym grzechem autorki jest to, iż uczyniła ze swoich postaci karykatury samych siebie. Jakieś kompletne wykoślawienie tych postaci. Dawni przyjaciele z dzieciństwa zaczęli irytować i drażnić. A kiedyś będąc nastolatkiem wyobrażałem sobie, jak to cudownie byłoby wpaść do mieszkania na Roosevelta 5...posiedzieć w przytulnej kuchni p. Borejków, wypić herbatę i pośmiać się z rodzinnych anegdot. Dziś Borejkowie nieustannie moralizują, pouczają, krytykują i sypią łacińskimi cytatami, oraz strofami wierszy jak z rękawa. Oczywiście od czasów "Kwiatu kalafiora" łacińskie cytaty w konwersacji były na porządku dziennym, jednak od ostatnich kilku części ta nieustanna maniera wtrącania cytatów wierszy i innych stała się wprost nieznośna. Ma się wrażenie, że autorka po prostu nachalnie chce wciskać czytelnikowi poezję, bo jeśli ona zachwyca się strofami u Mickiewicza czy Wierzyńskiego to inni też muszą. A nieprawda, dear ms. Musierowicz. Ja np. poezji nie znoszę, a zwłaszcza twórczości Mickiewicza, który w okresie szkoły średniej był dla mnie istnym koszmarem. Do dziś w koszmarach sennych prześladują mnie wspomnienia moich męczarni przy lekturze "Dziadów", "Pana Tadeusza", czy "Stepów akermańskich. Ma się wrażenie, że pisarka zamknęła się hermetycznie w swoim wyidealizowanym świecie, pełnym muzyki klasycznej, poezji, książek i cytatów wielkich myślicieli i nie rozumie współczesnych realiów. Społeczeństwo i ludzie napełniają ją odrazą, co widać wyraźnie. Bo, czyż to nie ona pisała o rechocących ogolonych na łyso dresiarzach i towarzyszących im "pannom o spalonych farbami włosach"? Świat nie składa się wyłącznie z takich ludzi, ale w ostatnich tomach swych książek autorka usiłuje nam to wmówić. Świat jest be, ludzie są be, remonty są be, ogólnie wszystko jest be, poza oczywiście rodziną Borejków - jedyną latarnią sprawiedliwości w morzu plugastwa i pornografii. Pani Musierowicz odrzuca też postęp, technologię i wszelkie przejawy cywilizacji. We "Wnuczce" otrzymujemy iście katastroficzny opis modernizacji Jeżyc. Tragedia...remonty utrudniają życie mieszkańcom, mury kamienic na Roosevelta pękają i mieszkańcy są wysiedlani...pani Musierowicz, czy pani aby nie przesadza? Rozumiem, że miało to zabrzmieć katastroficznie, ale na litość boską, rzeczą normalną jest to, że miasta się modernizują, czego skutkiem są liczne remonty i utrudnienia. Ale przecież wszystko prowadzi w końcowym efekcie do lepszego! Jednak w świecie p. Musierowicz, niekoniecznie. Miasto Poznań jawi się czytelnikowi jako żądny krwi potwór, który się rozrasta, niczym ten potwór w filmie "Blob Zabójca". Co w takiej sytuacji robią Borejkowie? Natychmiast organizują tymczasową wyprowadzkę nestorów rodu do domku na wsi, w którym mieszka najmłodsza z Borejko Sisters - Patrycja. Akcja z wyprowadzką przypomina misję ratunkową, ojciec Borejko zleca najstarszej z córek, ażeby ta oczywiście przytaszczyła cały imponujący księgozbiór ( który jak wiemy od lat zapycha 4 pokojowe, ponad 50 metrowe mieszkanie od pierdyliard lat ), a także, żeby nie zapomniała popiersia Seneki!!! Toż to byłaby tragedia, panie dzieju! Toteż zwalają się z całym tym majdanem na łeb najmłodszej córce, która oczywiście jest szczęśliwa, bo będzie miała rodziców przy sobie. Pomijając, że urocza Pati zapierdziela jak wół przy gospodarstwie, dba o ogród, pszczoły, całe obejście, zwierzęta i jeszcze ma czas aby piec przepyszne bułeczki i kręcić lody domowe w przeróżnych smakach ( coś o tym kręceniu lodów i jej mężu Florianie jakoś mi się dziwnie skojarzyło, ale może lepiej dam sobie na luz ). A co robią rodzice? Całymi dniami leżą w swych łóżkach, pochłonięci oczywiście w lekturze swoich grubych podniszczonych ksiąg, od czasu do czasu, wymieniając swoje życiowe poglądy i wspominając swoje lata młodości..."ach Milu, czy pamiętasz...", "ach, oczywiście, że pamiętam Ignasiu...". Jeżu kolczasty!!! Dialogi w tej książce to absolutna zmora. Drewniane, sztuczne, momentami idiotyczne. I dziwię się, że stworzyła je tak wspaniała pisarka, już bardziej pasowałoby mi to na dialogi w "Klanie" ( aż dziw bierze, że Mila Borejko nie krzyczy "Ło Błożesz ty młój...a ja czaju naparzyła!!! ). A rozmowa pomiędzy Józefem a Dorotką...matko kochana, jeśli tak mają wyglądać dialogi przyszłej pary zakochanych to stwierdzam, że ostatnimi laty pani Musierowicz naoglądała się za dużo wenezuelskich seriali typu "Maria Celeste" i romantyzm czerpie właśnie na przykładzie tychże.
Reasumując pani Musierowicz nie powinna już pisać książek dla młodzieży, ponieważ zapomniała już jak to się robi. Ale nie oczekujmy od 70-letniej kobiety, że będzie pisać powieści młodzieżowe! Te lata ma już za sobą. Niemniej jednak człowiek wzdycha, przypominając sobie stare dobre czasy "Jeżycjady". Szkolne i sercowe rozterki Cesi Żak, szalone perypetie Anieli Kowalik, czy pierwsze serie z rodziną Borejków. Fajnie się czytało o Gabrysi, Idzie, Natalii i Patrycji. Dzisiaj te panie są już nieco wiekowe. Dawny urok książek znikł, choć autorka usiłuje nam wmówić, że dalej jest tak jak było. Ech, szkoda gadać. W 2016 roku ukazać ma się kolejna część sagi "Feblik" - pozostaje zakończyć to następująco "kończ waćpani, wstydu oszczędź". 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mroczna strona Barbie.

Dzisiejszy post będzie nie lalkowy, lecz o Barbie jak najbardziej. Jak wiemy Barbie to lalka, która miała mnóstwo wcieleń. Przez lata wykonywała różne zawody. Była lekarką, weterynarzem, opiekunką dzieci, tancerką, baletnicą, gwiazdą filmową, gwiazdą pop, paleontologiem, reżyserką filmową, modelką, ba nawet astronautką, marynarzem, pilotem, stewardessą...aż dziw, że twórcy Mattela nie wpadli na kontrowersyjny pomysł by uczynić z Barbie prostytutkę czy gwiazdę porno ( choć podejrzewam, takie lalki istnieją aczkolwiek jako rarytas dla kolekcjonerów ). A co by było gdyby Barbie została...seryjnym mordercą? Na ten kontrowersyjny temat wpadła fotografka Mariel Clayton, która zmajstrowała odważną sesję zdjęciową, na której Barbie prezentuje inną stronę niż tą którą znamy. A jej efekty? Oto część zdjęć, które znalazłem w sieci. Przyznajcie - jest ostro jak cholera. Trzeba przyznać, nieźle to sobie pani Clayton wymyśliła.

Odbiło mi...

Czas pędzi jak oszalały, a ja dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że minęła rocznica mego bloga! Imprezy z tego tytułu nie było. Ale, muszę się pochwalić, że moja kolekcja ostatnio się rozrosła, o kolejne dwie zdobycze. Pewnego dnia po prostu mi odbiło i zamówiłem sobie 2 lalki. Potem, kiedy euforia minęła siedziałem i prawie waliłem łbem w blat biurka. Przypomniało mi się pewne powiedzenie - "głupich pieniądze się nie trzymają". Ale jak hobby to hobby, trzeba je kontynuować, bo skoro powiedziało się "a", to trzeba powiedzieć "b". I tak dalej aż do "z". Rok temu nie przypuszczałem, że wpadnę w to całe lalkowanie. Wkręciło mi się. Połknąłem bakcyla. A wystarczyło kupić tylko jedną lalkę. Czy żałuję? Otóż nie! Moje nowe hobby daje mi tyle radości i szczęścia, że wcale nie mam zamiaru z tego rezygnować. Aczkolwiek zaczynam odczuwać, że moja pasja nieco robi się  kłopotliwa. Z racji tego, że dysponuję bardzo małym, ciasnym mieszkankiem (24,5 metra ...

Przedświątecznie...

Ho, ho, ho...Merry Christmas! Święta jak co roku, a okres adwentu to dla wielu z nas radosna, pełna napięcia chwila oczekiwania. Jednak z roku na rok zauważam, iż ten przedświąteczny szał już tak nie cieszy. Może to kwestia wieku, bo za dzieciaka inaczej się na to patrzyło. Od końca listopada jesteśmy nieustannie bombardowani reklamami w telewizji i w radiu. Kup tablet na gwiazdkę, smartfon czy inne wypasione mega urządzenie, bez którego nowoczesny świat obyć się nie może. Weź kredyt, zapożycz się po uszy, bo oczywiście święta muszą być na wypasie. A jakże. Mega wkurwiające są, za przeproszeniem te wszystkie kolorowe, bajeczne reklamy, pokazujące strojne choinki i tych szczerzących kretyńsko ząbki ( niczym Barbie ) pięknych ludzi w kolorowych sweterkach, udających jacy to są szczęśliwi, bo święta, bo prezenty i takie tam. Rzygać się chce za przeproszeniem, bo to jest tak sztuczne i nienaturalne, że  aż mdli. Dziś niestety święta są skomercjonalizowane, liczą się światełka, preze...